sobota, 13 maja 2017

07 - Całe moje życie.

  
                                                              Rozdział z dedykacją dla selena123

                                                                               Bądź moim bałaganem, a ja będę twoim.
                                                                              Na to się zgadzaliśmy, tak w umowie stoi.

Nie mogłam oderwać od niej wzroku.
Czułam jak moja ręka już ścierpła od opierania się na kancie stołu, jednak nadal nie zmieniłam swojej pozycji.
Z łyżki, którą trzymałam moimi zdrętwiałymi palcami, zaczęło lekko kapać mleko, kropla po kropli, do miski znajdującej się pod nią. Płatki dawno rozmiękły i przykleiły się do metalowej powierzchni łyżki.  
Otwarcie wpatrywałam się w jej postać.
Bez żadnej krępacji patrzyłam na to jak nieporadnie chwyta swoimi długimi, czerwonymi paznokciami róg kartki gazety i próbuje przewrócić ją na drugą stronę.
Nie poznaję jej. Jakby ktoś zabrał mi ją i podłożył jej zepsuty prototyp.
-Nie idziesz do szkoły?
Mama oderwała wzrok od gazety i pierwszy raz tego poranka spojrzała mi w oczy.
Włożyłam łyżkę do porcelanowej niebieskiej miski, która z przodu miała namalowaną postać małej żaby, która szeroko się uśmiechała.
-Mamo jest sobota. W soboty tylko Sally chodzi na wykłady, ale i tak są ferie jesienne.
Głośno westchnęłam. Kolejny raz spojrzałam na jej paznokcie, przez które bałabym się chwycić ją za rękę w obawie, że przebiją mi skórę.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie i poprawiła loka opadającego jej na wypudrowany policzek.
Wzięłam w dłonie wyszczerbioną u góry miskę i zaniosłam ją do zlewu zapełnionego po same brzegi brudnymi naczyniami. Nie licząc nawet na to, że uda mi się ją wsadzić do zlewu, położyłam ją obok na blacie kuchennym.
Szłam szybkim krokiem, co chwilę poślizgując się przez cytrynowe skarpetki, które miałam na stopach.
Wbiegłam po schodach i gdy znalazłam się w moim pokoju odgarnęłam wszystkie rzeczy z mojego łóżka i usiadłam na nim podwijając nogi pod pośladki.
Poczułam jak moje pięty wbijają się w mięśnie.
Z moich płuc powoli wydostało się powietrze, a wzrok przeniósł się na mój telefon, który leżał na bordowej pościeli.
Moje źrenice na przemian zmniejszały się i rozszerzały.
Niepewnie spojrzałam czy lampka umieszczona przy górnej krawędzi telefonu przypadkiem nie świeci się, informując o tym, że dostałam jakąś wiadomość, jednak z zawiedzeniem stwierdziłam, że dioda nie emituje żadnego światła.
Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam obracać go między dłońmi. Spojrzałam na jego pusty, czarny ekran, który symbolizował nicość w moim umyślę.
Bałam się odblokować telefon, wybrać numer Jamesa i wcisnąć zieloną słuchawkę.
Można mnie posądzić, że podchodzę do życia zbyt emocjonalnie, ale wyrażane emocje nie przekazuję tylko przez malowanie, ale również przez to kim jestem.
Wszystko to, co maluję przekłada się na moje życie, a może nawet odwrotnie.
Całe moje życie przekłada się na to, co maluję.
Przejechałam opuszkiem palca po dotykowym ekranie zostawiając smugi w postaci moich linii papilarnych.
Czułam jak dłoń mi drży, jednak twardo nacisnęłam na jedną z wielu ikonek na ekranie głównym.
Przyłożyłam telefon do ucha i za każdym razem gdy słyszałam dźwięk sygnału mój brzuch wypełniała fala przeróżnych uczuć.
I nagle w słuchawce zadźwięczał jego głos.
Wzięłam głęboki oddech by mu odpowiedzieć, jednak zorientowałam się, że powitała mnie jego poczta głosowa.
Z wielkim rozczarowaniem i nadal trzęsącą się dłonią nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Mogłabym przecież zadzwonić jeszcze raz, ale wiem, że skończyłoby się to tym samym – tak dobrze znanym mi nagraniem poczty głosowej, które było jedynym źródłem jego głosu przez ostatnie dwa dni. 
Mogłabym do niego iść, dzwonić do niego aż do skutku, ale James nie należy do chłopaków, którzy bez problemu przyjmą swoją dziewczynę z otwartymi ramionami, kiedy ma gorszy dzień lub kiedy nie wie w co się ubrać.
A ja nie należę do takich dziewczyn.
Rzuciłam telefon na łóżko z takim impetem, że odbił się on od materaca i ponownie na niego opadł.
Po domu rozszedł się dzwonek do drzwi, którego dźwięk obił się o moje uszy.
Po chwili usłyszałam jak mama mocuje się z zamkiem, który nie działa sprawnie od jakiegoś roku.
Doszła do mnie krótka wymiana zdań między osobami znajdującymi się na dole, a następnie prośba mamy, że mam do niej przyjść.
Czułam jak w moim spojrzeniu zabłysnęła jedna mała iskra, która żarzyła się z zawrotną szybkością.
Poprawiłam jednym ruchem swój kucyk i lekko przygładziłam odstające pasma włosów.
Gdy schodziłam po schodach miałam wrażenie, że już tutaj czuję perfumy Jamesa i zwiększała się moja nadzieja, że to właśnie on stał teraz z moją mamą przy drzwiach.
-Violu wytłumaczysz temu panu, że Sally nie ma w domu?
Poczułam jak cała nadzieja zgasła we mnie, za jednym powiewem wiatru.
Byłam głodna. Głodna bliskości Jamesa, jego zapachu i jego oczu, w które uwielbiałam się zagłębiać.
-Cześć.
Mruknęłam cicho do Verdasa a ten tylko kiwnął głową, delikatnie lekceważąc moje powitanie.
Czułam się przy nim nieswojo.
Nie wiem jak miałabym się do niego zwracać, jest praktycznie w wieku Sally, dzieli nas co najwyżej pięć lat, jednak to że nosi garnitury i jest menadżerem moich dzieł sprawia, że odczuwałam do niego respekt.
-Muszę porozmawiać w sprawie wystawy.
Mama spojrzała na mnie zdezorientowana, unosząc idealnie wymodelowaną brew.
Zaczęłam głośniej oddychać i poczułam jak po moim kręgosłupie przechodzi dreszcz, jakby ktoś podłączył go pod gniazdko z prądem.
Złapałam szatyna za nadgarstek ,który nie mieścił się w mojej dłoni i miałam nadzieję, że mama się nie zorientuje w zaistniałej sytuacji.
Mężczyzna krzywo patrzył na moją rękę i na to jak gniotłam mu mankiet od koszuli.
-Porozmawiamy na zewnątrz.
Podniosłam na niego wzrok i pociągnęłam go w stronę drzwi frontowych, które zatrzasnęłam za nami.
-Gdzie jest twoja koleżanka? Chcę z nią omówić parę spraw.
Spojrzałam na niego niezrozumiale i podciągnęłam niewidocznie swoje spodnie, do których zapomniałam założyć dzisiaj pasek, więc cały czas mi spadały.
-To nie jest moja koleżanka. Sally jest moją siostrą.
Wykrzywiłam górną wargę i nerwowo kopnęłam kamyszek, znajdujący się koło mojej stopy.
Między nami panowało takie napięcie, że dokładnie mogłam usłyszeć jak kamyk stacza się po trzech schodach obijając się o nie, a następnie wtapia się w glebę.
-To by wyjaśniało wasze podobieństwo.
Pokiwałam lekko głową, jednak całkowicie nie zgadzałam się z tym co Leon powiedział, chociaż on też pewnie miał odmienne zdanie i powiedział to tylko po to by utrzymać rozmowę.
-Mogę przekazać Sally by się z panem skontaktowała.
Włożyłam ręce do tylnych kieszeni spodni, zapominając o dobrym wychowaniu, i pociągnęłam ramiona w górę.
-Leon. Nie pan.
Przeszły mnie ciarki, gdy usłyszałam zgrzyt jego zaciśniętej szczęki. 
Miałam wrażenie, że wraz ze słowami wykruszą się jego zęby.
Bałam się podnieść na niego wzrok i patrzyłam w ziemię nie odrywając wzroku od mrówki wędrującej po bruku, podziwiając to jak dzielnie niosła za sobą kawałek zielonego liścia.

***
Hej, to ja kojarzycie jeszcze?
Przepraszam.
Długo mnie nie było, a nie wiem kiedy pojawię się z powrotem.
Trzymajcie się.
(A i zmieniłam wygląd, ale to nadal ja)

niedziela, 15 stycznia 2017

06 - Swój własny świat


                                                             Rozdział dedykowany Szalonaa
           
                                                     Szczęście jest motylem: spróbuj je złapać, a odleci.
                                                Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu

   
Mocniej naciągnęłam materiał swojego grubego kardiganu na dłonie, starając się zakryć całą ich powierzchnię. Poczułam jak lodowaty powiew wiatru przeszył moje ciało i dotarł do każdej najmniejszej komórki mojego ciała powodując gęsią skórkę.
Gdy wczoraj wieczorem szłam do Jamesa przez myśl mi nie przeszło żeby zarzucić na siebie coś cieplejszego niż wełniany sweter, który miałam na sobie.
A teraz, gdy mój pobyt u niego przeciągnął się aż do rana żałuję, że nie mam mamy, która za wszelką cenę wpychałaby mi jakąś grubą kurtkę.
Wiatr kolejny raz przeniknął moje ciało aż do kości, powodując falę dreszczy.
Gdy zobaczyłam paropiętrowy blok, w którym mieszkam, przyśpieszyłam swój krok.
Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się, gdy poczułam zatęchły zapach, charakterystyczny dla mojej klatki schodowej.
Wbiegłam po schodach, witając się ze starszą panią, która mieszka piętro wyżej niż ja.
Szarpnęłam energicznie za klamkę, mimo zziębniętych, sztywnych dłoni.
Zdjęłam swoje sportowe buty i po chichu odłożyłam je na półce, która znajdowała się od razu przy drzwiach.
-Gdzie byłaś całą noc?
Sally zagrodziła mi drogę do kuchni, stając w futrynie drzwi.
Jej zapuchnięte oczy i niedbale związane włosy, w coś na kształt koka, zdradzały ją, że dopiero wstała.
-Byłam u Jamesa.
Szepnęłam i wzruszając ramionami wyminęłam ją w progu i podeszłam do blatu kuchennego.
Wzięłam w ręce elektryczny czajnik i nalałam do niego wody, cały czas czując na sobie wzrok blondynki.
-Jak zacznie się gotować, to zalej mi herbatę.
Mruknęłam pod nosem i nie zwracając uwagi na Sally wyszłam z kuchni i skierowałam się do mojego pokoju. 
Otworzyłam ostrożnie drzwi uważając by nie uderzyć nimi o ścianę.
Rozejrzałam się po moim małym królestwie i gdy postawiłam krok do przodu poczułam jak robi mi się mokro pod moją stopą.
Zacisnęłam mocno powieki a po chwili z głośnym wydechem gwałtownie je uchyliłam.
Spojrzałam na moją skarpetkę, okrywającą prawą stopę. Jej biały kolory jakby wyparował a na jego miejscu pojawiła się ogromna, rozbryzgana plama w odcieniu fuksji.
Właśnie to jest jedna z wad małego pokoju. 
Nie mam gdzie trzymać farb, bo wszystkie półki są już zajęte i w efekcie końcowym tubki z farbami lądują na podłodze i brudzą moje skarpetki.
Podeszłam do komody i wyciągnęłam z jej szuflady pierwszą lepszą parę skarpet, a czując zimno i odmarznięte palce u moich stóp szybko je założyłam.
Nie zwracając uwagi na to, że moje ciało jeszcze nie do końca rozgrzało się do jego prawidłowej temperatury, otworzyłam na całą szerokość drzwi na balkon.
Mój balkon jest jedynym powodem, dla którego nie wymienię się pokojami z Sally, mimo że mogłabym to zrobić, ponieważ moja siostra więcej czasu spędza na studniach niż w domu.
Kiedy odsłaniam firanę, która zagradza mi klamkę do drzwi balkonowych, czuję się jakbym odkrywała swój własny świat, którego nikt inny nie dostrzega, mimo że jest on na wyciągnięcie ręki.
Postawiłam pierwsze kroki, na lodowatych płytkach, a moje ciało przeszedł dreszcz.
Z delikatnym podskokiem usidłam na parapecie, nad którym był dach, w odróżnieniu od innych części balkonu. Zimny powiew wiatru musnął moją twarz, przynosząc razem z sobą drobne krople deszczu.
Uwielbiam tutaj przesiadywać.
I myśleć.
Bo mimo tego, że mieszkanie znajduje się na trzecim piętrze i wcale nie jest tak wysoko, a ludzie z łatwością mogliby mnie dostrzec siedzącą jak wariatka na parapecie podczas deszczu, to oni tego nie robią.
Nigdy nie podnoszą głowy do góry i nie wpatrują się w niebo i przy okazji nigdy nie zauważają mnie na parapecie. Właśnie dlatego tak bardzo kocham to miejsce.
Czuję się tu tak intymnie, mimo że pode mną znajduję się dość ruchliwa ulica, jak na Portland.
Przymknęłam oczy, a na moje powieki spadły kolejne krople deszczu.
Głośno odetchnęłam, gdy moje ciało owiał wiatr powodując na nim gęsią skórkę i to, że wszystkie nawet najmniejsze włoski oderwały się od powierzchni skóry i stanęły na baczność.
Lekko zeskoczyłam z zimnego, marmurowego parapetu stając na mokrej podłodze balkonu w samych, niedawno założonych, skarpetkach.
Weszłam do pokoju i poczułam jak po moim ciele rozprzestrzenia się ciepło.
Jednym szarpnięciem zaciągnęłam firanę na okno i przypadkowo zerwałam ją z jednej żabki, dzięki której była przyczepiona do karnisza. 
-Violetta, przyniosłam ci herbatę.
Sally ostrożnie trzymała w dwóch dłoniach gorącą porcelanową filiżankę i starała się łokciem przymknąć drzwi.
-Połóż na biurku.
Szepnęłam i mocno naciągnęłam rękawy od mojego swetra na dłonie, przykrywając nim wilgotną od drobnych kropel deszczu skórę.
-Pamiętaj, że jutro jest wystawa naszego obrazu.
Blondynka oparła się swoim biodrem o kant biurka, na którym leżała sterta przedmiotów we wszystkich kolorach a na samym środku znajdowała się ogromna, zaschnięta plama w kolorach fuksji.
-To jest mój obraz, Sally.
-Czepiasz się.
Poczułam jak moje czoło zalewa zimny pot.
Moja górna i dolna szczęka maksymalnie się ze sobą złączyły powodując zgrzyt zębów, który wywołał mrowienie w neuronach.
-Nie, nie czepiam się. To jest mój obraz, tylko ci go wypożyczyłam nie przywłaszczaj go sobie.
Podniosłam swój głos, a Sally lekko podskoczyła i odsunęła się od biurka stając twardo na nogach.
Całe ciśnienie uszło ze mnie jak za odkręceniem korka lub przebiciem balonu.
-Nie wydzieraj się, mama jeszcze śpi.
Dziewczyna odwróciła się napięcie, wprawiając w ruch swoje blond włosy i za dużą bluzkę, która wisiała na jej ciele. 
Wyszła z mojego pokoju głośno trzaskając drzwiami mimo tego, że wcześniej upominała mnie, że za głośno się zachowuje.
Patrzyłam przez chwilę na zamknięte drzwi, z których już dawno zdarła się biała farba ukazując surowe drewno.
Wzięłam w dłoń jeden z ołówków, znajdujących się w własnoręcznie robionym pudełku za czasów piątej klasy, kiedy to na plastyce musieliśmy robić to, co nauczycielka nam kazała.
Obróciłam żółty ołówek parę razy między palcami czując jego każde zagniecenie, które wyrzeźbiły moje zęby, gdy podczas pisania nim, obgryzałam jego końcówkę z gumką.
Nagle przy jednym mocniejszym ruchu poczułam jak drewniany przedmiot łamie się na pół roztrzaskując drzazgi w mojej dłoni. Jedna z nich sztywno wbiła mi się w skórę powodując drobny ból.
Głośno westchnęłam i bez zastanowienia wyrzuciłam go do kosza.
Ten ołówek można porównać do mojej relacji z Sally. Na początku, wydawałoby się stała, silna konstrukcja zbudowana ze stabilnego materiału. Jednak gdy natrafi na swojej drodze jeden nieprawidłowy ruch łamie się niczym najsłabsze źdźbło trawy.

***
Hej?
Pamięta mnie ktoś jeszcze?
Kolejny raz rozdział pojawia się z ogromnym poślizgiem, ale nie potrafię ostatnimi czasami inaczej.
Przepraszam Was, że musicie czekać.
Problem leży w tym, że choć mam ogrom pomysłów nie mam czasu i nie będę się więcej tłumaczyła, bo podejrzewam, że każdemu brakuje czasu i wiecie jak to jest.
Za parę tygodni będę miała ferie i obiecuje Wam, że dopiszę sobie trochę rozdziałów do przodu
i postaram się dodawać je regularnie <3

sobota, 26 listopada 2016

05 - Tysięczny raz


                                            Rozdział z dedykacją dla wszystkich, którzy tu jeszcze są

                                                                                                  Czuję cię jak huragan.
                                                                  Perfekcyjna burza wewnątrz mojego mózgu


Szybkim ruchem ręki przygładziłam zagniecenia na swojej sukience w kolorze czarnym.
Przechylając głowę na prawy bok spojrzałam na swoje odbicie w wąskim lustrze, wmontowanym w szafę, które było tak małe, że nie byłam wstanie zauważyć całej mojej postaci.
-Violu jesteś już gotowa?
Sally kopnęła drzwi nogą, tak, że obiły się o ścianę i trafiły klamką w dziurę, która była idealnie do niej dopasowana.
Pokiwałam głową i przeniosłam swój wzrok na blondynkę, która próbowała sobie zapiąć kolczyk w kształcie łuski. Spojrzałam na jej długie, smukłe nogi, które do ud pokrywał materiał żakardowej sukienki, a następnie na jej duże brązowe oczy, które były tak łudząco podobne do moich.
Gdy byłyśmy małe trudno było nas odróżnić mimo sporej różnicy wieku, ale teraz wyglądam przy Sally jak szara myszka.
Kolejny raz nerwowo poprawiłam swoje zniszczone, wyprostowane włosy, które sztywno opadały na moje ramiona i plecy.
-Denerwujesz się?
Sally promieniście się do mnie uśmiechnęła pokazując swoje białe uzębienie.
-Może troszeczkę .
Blondynka chwyciła moje dłonie i zaczęła je lekko gładzić kciukiem.
Z moich płuc wydostało się głośne westchnięcie, a powieki delikatnie się przymknęły.
-Po prostu trzymajmy się tego, co ustaliłyśmy. Obraz rysowałam ja, a ty mi tylko towarzyszysz.
-Sally, malowałaś, nie rysowałaś. Obrazy się maluje.
Dziewczyna machnęła ręką jakby chciała rozpędzić wypowiedziane przeze mnie słowa i lekko się zaśmiała. 
Wywróciłam oczami i wyciągnęłam dłoń po swój telefon, który leżał na biurku.
Przejechałam opuszkiem palca po popękanej szybce, która wyglądała jak pajęczyna.
Doskonale czułam każde zagłębie i każdą rysę wyżłobioną na niej.
-Zbieraj się, bo się spóźnimy.
Szybkim ruchem zabrałam małą, czarną torebkę z uchwytu od drzwi szafy, na którym wisiała i schowałam do niej telefon.
Zarzuciłam jeszcze na ramiona lekko znoszony żakiet i żwawym krokiem ruszyłam w stronę schodów.
~ ~
Mimo wszechpanującego gwaru doskonale słyszałam swój przyspieszony oddech i to jak moje paznokcie równomiernie uderzały o drewniany stolik, który pokrywał idealnie wyprasowany obrus w ażurowe wzory.
Kolejny raz przeniosłam swój wzrok w stronę drzwi, które co chwila zwracały na siebie uwagę dźwiękiem dzwonka uwieszonego nad nimi.
-Nie denerwuj się tak.
Sally siedząca obok mnie chwyciła moją rękę i mocno ją uścisnęła, tamując przez chwilę dopływ krwi do opuszków palców.
-A co jeśli wyda się, że to ja malowałam ten obraz? Zostaniesz zdyskwalifikowana?
Dzwonek ponownie zakomunikował o tym, że ktoś wszedł do kawiarni, a ja walczyłam ze sobą by nie odwrócić spojrzenia w tamtą stronę.
Splotłam palce skupiając na nich swój wzrok i mocno zacisnęłam wargi, tak że cała krew z nich odpłynęła a one nie wyróżniały się kolorem od cery.
Nagle przed naszym stolikiem pojawił się wysoki mężczyzna, mający na sobie marynarkę i koszulę w kolorze cielistym, która miała odpięte dwa guziki od góry i lekko odsłaniała pojedyncze włosy na klacie. Sally wstała ze swojego krzesła, a ja nie wiedząc, co zrobić, postąpiłam tak samo jak ona.
-Verdas.
Mężczyzna rzucił od niechcenia swoje nazwisko, jakby robił to już tysięczny raz tego dnia i wyciągnął rękę w moją stronę, delikatnie i prawie niezauważalnie wywracając przy tym oczami.
-Violetta Castillo.
Uścisnęłam jego szorstką dłoń, która była tak zimna jakby od tygodnia trzymał ją w lodówce.
Mężczyzna uniósł swoją krzaczastą brew i przymrużył przy tym jedną powiekę, spoglądając na mnie.
-To ty namalowałaś ten obraz?
Rozszerzyłam szeroko oczy i wstrzymałam powietrze.
Nie sądziłam, że tak szybko nasze zatajenie prawdy zostanie zdemaskowane.
Nerwowo pokiwałam głową wprawiając w ruch swoje pasma włosów, które już zdążyły się pofalować przez wilgoć panującą na dworze.
-Nie, obraz jest mojego autorstwa.
Sally podała mu swoją dłoń, przedstawiając się i szeroko się uśmiechnęła, próbując zamaskować moją głupotę.
Verdas spojrzał na nią kątem oka i starał się wymusić uśmiech, co mu się prawie udało.
Wskazał swoją dłonią na krzesła, w celu pokazania nam, że mamy usiąść, a on sam również zajął miejsce naprzeciwko.
Obrzucił nas niespostrzeżenie swoim spojrzeniem o chłodnym, szmaragdowym odcieniu.
Jednym zwinnym ruchem zdjął marynarkę ze swoich ramion i przerzucił ją przez oparcie krzesła.
Uważnie obserwowałam jak jego męskie dłonie płynnie wyciągają parę kartek z neseseru, a następnie podciągają mankiety od jego cielistej koszuli narażając jej idealnie wyprasowany materiał na pogniecenie się.
Szatyn mruknął parę słów sam do siebie pod nosem i rozłożył wszystkie kartki na stół układając z nich coś na kształt wachlarza.
Po chwili podparł swoje łokcie o kanty stolika i przeniósł swój wzrok na nas, lekko odchrząkując.
Jego przenikliwe spojrzenie paliło moją skórę od środka.
Miałam wrażenie, że on już wszystko wie i zaraz oskarży nas o oszustwo.
-Musisz podpisać ten kontrakt, jeśli chcesz żebym został twoim menadżerem- Verdas podsunął przed Sally jedną z pięciu kartek rozłożonych na stole.
Blondynka popatrzyła przez chwilę na niego delikatnie się uśmiechając.
Ułożyła swoją dłoń na kartce jakby bała się, że wiatr jej ją wyrwie i poniesie ze swoim podmuchem na drugi koniec świata.
-Na czym miałaby polegać nasza współpraca?
Kobieta splotła swoje dłonie i oparła na nich głowę, lekko przechylając ją na prawą stronę.
Niepewnie przeniosłam spojrzenie na szatyna. 
Jego górna i dolna warga splotły się w uścisku, uwydatniając jego kości policzkowe i ukazując małe zagłębienia w policzkach.
-Jeśli twoje dzieła mi się spodobają, zacznę cię promować, załatwiać ci ekspozycję w galeriach sztuki oraz finansować ci potrzebne przypory do malowania.
Sally pokiwała zrozumiale głową i wzięła w dłoń długopis, a następnie zaczęła go obracać między palcami, powoli rozkręcając go na części.
Moje paznokcie zaczęły coraz szybciej uderzać w drewnianą płytę stołu, zwracając tym uwagę Verdasa. 
Sally ostrożnie spojrzała na mnie, a kiedy zobaczyła, że się do niej lekko uśmiecham, bez zawahania, pewnie chwyciła długopis i zostawiła wyraźne ślady tuszu w postaci jej podpisu w dolnym rogu kartki.

***

Chyba gif już wam zdradził kto się pojawi w tym rozdziale.
Trochę długo musieliście na niego czekać, ale mam nadzieję że się choć trochę opłacało.
Nie jestem w stanie wymyślić nic innego i napisać cokolwiek lepszego a naprawdę chcę coś dodać na bloga bo ostatnio jest tu strasznie pusto aż mnie to przeraża.
Mam mnóstwo rzeczy na które mogłabym zwalić moją nieobecność na blogu,  moje zerowe chęci do pisania i chociaż miałabym pomysł to nie mam czasu a po napisaniu i odrobieniu wszystkich lekcji nie mam ochoty wchodzić w komputer i wylewać swoje siódme poty na bloggerze.
Do tego choroba, która od 4 dni mnie wykańcza, ale stos lekcji do przepisania nadal rośnie.
Koniec rozczulania się nad sobą.
Zostawiam was z piateczką i przepraszam za wszystkie błędy jakie są w notatce i rozdziale.

sobota, 22 października 2016

04 - Niedokończony perfum


                                                           Rozdział dedykowany Livia Reed
                                                                                 
                                                                                  Boli, lecz dla ciebie to nie wszystko.
                                                                              Więc most spaliłaś, szalona terrorystko.

                                                            
Co chwile mrugałam oczami by upewnić się czy aby na pewno moja bujna wyobraźnia nie płata mi figla. Jednak za każdym razem, kiedy moje powieki się uchyliły, widziałam ten sam widok.
-Zgubiłam kluczę, dlatego musiałam się dobijać do domu.
Kobieta w przylegającej do ciała bluzce i alabastrowych spodniach płynnym ruchem uwiesiła swój nowy jesienny płaszcz na jednym z haczyków od wieszaka.
-Mamo?
Swoim szeptem od razu przykułam uwagę dawnej szatynki, a ona wybuchła śmiechem i spojrzała na mnie spod swoich rzęs, pokrytych grubą warstwą czarnego tuszu.
-Zmieniłaś się.
Przymrużyłam powieki i posłałam mamie niechętny uśmiech.
Kobieta zagarnęła za ucho kosmyk, który wydostał się z odgarniętych na plecy, rozpuszczonych, przefarbowanych na blond włosów.
-Tęskniłam za wami.
Mama ułożyła na moim kościstym ramieniu swoją wypielęgnowaną dłoń.
Z łatwością, kątem oka mogłam dostrzec jej długie smukłe paznokcie pokryte paroma warstwami czerwonego lakieru.
-My za tobą też.
Uśmiechnęłam się, ukazując przy tym swoje górne uzębienie.
-Zamówimy dzisiaj coś z restauracji na wynos? Nie chce mi się szykować kolacji.
Mama ruszyła w stronę kanapy uprzednio zsuwając ze swoich nóg bordowe szpilki.
Pokiwałam leniwie głową i zaczęłam obgryzać skórki przy paznokciu.
-A i kochanie, przebierz się, bo wstyd w takim czymś nawet w domu chodzić.
Delikatnie wykrzywiłam górną wargę i spojrzałam w dół na wyblakłą, męską koszulę, ubrudzoną chyba we wszystkich możliwych miejscach.
Naciągnęłam bawełniany materiał i starałam się zdrapać paznokciem zaschniętą plamę z seledynowej farby, jednak ona za mocno przywarła do włókien materiału.
Zrzuciłam ze swoich nóg trampki i pchnęłam je w najbliższy kąt.
Skierowałam się w stronę schodów, już w drodze odpinając po kolei guziki od okrycia.
Ta koszula jest jedyną rzeczą w tym mieszkaniu, która została po ojcu, no może oprócz niedokończonego perfum, który podczas przeprowadzki w niewiadomy sposób znalazł się w walizce mamy.
~ ~
 Poczułam jak zimne powietrze kolejny raz z wielkim impetem uderza mnie w twarz.
Szybko schwytałam je w płuca i jak najdłużej starałam się je tam zatrzymać.
Gdy moje policzki były już maksymalnie wypchane od zewnątrz przez tlen, powoli pozbyłam się go pozwalając mu wydostać się przez jamę nosową.
-Violka możesz przestać odprawiać te cyrki?
Odwróciłam głowę w stronę blondynki i przeniosłam swój ciężar ciała na kolana, którymi klękałam na parapecie. Ostatni raz spojrzałam na widoki i zamknęłam okno, które lekko zapiszczało zawiasami.
-Ten lakier naprawdę strasznie śmierdzi.
Wykrzywiłam górną wargę i kątem oka zerknęłam na blondynkę.
Siedziała wyprostowana przy biurku i wachlowała dłońmi, by lakier, którego zapach wypełnił cały pokój, szybciej wysechł.
Usiadłam na jej ogromnym łóżku i przejechałam dłonią po satynowej pościeli, rozprostowując jej zagniecenia. Poczułam jak miękki materiał rozpływa się pod wpływem mojego dotyku.
Nie zastanawiając się ułożyłam całe swoje ciało na meblu, przeciągając się.
-Nie wiem jak możesz co dwa dni malować paznokcie.
Splotłam swoje ręce i podłożyłam je sobie pod kark, podnosząc przy tym lekko głowę i zwiększając swoją widoczność.
-Nie wiem jak ty możesz nosić poodpryskiwane paznokcie przez dwa tygodnie.
Ludmiła spojrzała na mnie spod swoich jasnych rzęs, których dzisiaj nie pokrywał żaden tusz, dlatego wydawały się być jeszcze bledsze i prawie niewidoczne.
Blondynka ostrożnie chwyciła w swoje dwa palce plastikową część z pędzelkiem i uważnie zakręciła buteleczkę z lakierem.
Po pokoju rozeszło się głośne pukanie w drzwi, a po chwili Sally nie czekając na odpowiedź Ludmiły, weszła do środka. Podniosłam się z łóżka i razem z Ludmiłą skierowałyśmy swój wzrok w stronę uśmiechniętej blondynki.
-Violetta, nie uwierzysz.
Jej szczupłe ramiona kurczowo oplotły moje ciało, prawie je zgniatając.
Ludmiła zaczęła się śmiać, kiedy blondynka piszczała mi do ucha coraz mocniej przyciskając mnie do siebie. Odsunęłam ją od siebie resztkami sił na odległość moich ramion, gdy w płucach zabrakło mi powietrza. Sally stanęła twardo na nogach, jednak jej twarzy nadal nie opuścił uśmiech.
-Obraz, który namalowałaś dla mnie wygrał konkurs.
Blondynka zsunęła ze swoich ramion fioletową kurtkę ze ściągaczami przy rękawach i rzuciła ją niedbale na oparcie krzesła stojącego przy dużym lustrze.
-Główną nagrodą jest prezentacja obrazu na wystawie i spotkanie z najsławniejszym w okolicy mecenasem sztuki, więc mam nadzieję, że masz wolną tę sobotę.
W oczach dziewczyny nadal wirowały iskierki, a ja wpatrywałam się w nią jak skamieniała.
Miałam wrażenie, że oddech nie chce się wydostać z moich płuc, a krew zastygła w żyłach.
-Przecież wszyscy myślą, że to ty malowałaś ten obraz, w zgłoszeniu były podane twoje dane.
Sally jakby nie usłyszała moich słów i odwiązała szalik, który kurczowo oplatał jej szyję oraz rzuciła go w to samo miejsce gdzie kurtkę.
 Rozejrzała się leniwie po całym pokoju, a następnie nie zwracając na mnie uwagi poprawiła swoją spódniczkę i usidła na dużej materiałowej pufie w kolorze fuksji.
-Słońce myślisz, że twoja cudowna, starsza siostra nie obmyśliła żadnego planu?
Na usta dziewczyny ponownie wkradł się szeroki uśmiech, natomiast ja głośno westchnęłam i załamałam ręce.
-Lu czy twoja mama może mi zrobić kawę?
Sally spojrzała w stronę Ludmiły, która zaprzestała dmuchaniu na swoje paznokcie i pokiwała radośnie głową.

***
Jest mi głupio.
Przepraszam.
Nienawidzę szkoły.
Kocham was <3
Do następnego rozdziału, który pojawi się wcześniej niż ten, obiecuję <3

sobota, 17 września 2016

03 - Zapach wodospadu.


                                                                           Rozdział z dedykacją dla Dorota Kudzia.


                                                                                         Nieważne jak daleko jesteś 
                                                                                               od ukochanej osoby. 
                                                                                              Ona zawsze spogląda
                                                                                           na ten sam księżyc co ty. 
                     
O wiele za duża, biała, przyozdobiona abstrakcyjnymi plamami z farby koszula, okrywała moje ciało aż do połowy ud.  Jej odpięte od góry guziki ukazywały mój czarny stanik, znajdujący się pod spodem.
Pognieciony materiał i podwinięte mankiety nie prezentowały się najlepiej, ale idealnie pasowały do moich rozmierzwionych włosów, które układały się w niechlujny warkocz, opadający mi na plecy.
Kolejny raz pędzel powędrował w stronę sztalugi, jednak ponownie moja ręka znieruchomiała tuż przy materiale płótna. Z moich płuc wydobyło się głośne westchnięcie.
 Choć tak bardzo chciałam wreszcie wypuścić z dłoni sznurki, do których była przywiązana moja dusza, nie potrafiłam tego zrobić. Cały czas trzymałam się schematu, wpatrywałam się w jeden szary punkt, nie potrafiąc dostrzec kolorów wokół niego.
Patrzyłam powierzchownie na taflę wody nie dostrzegając odbicia na niej, tylko ciągle wypatrując tego, co znajduje się w jej głębi.
A świadomość, że muszę namalować ten obraz pod presją, a nie dla własnej przyjemności i wyżycia artystycznego wcale mi niczego nie ułatwia. Nienawidzę malować na zamówienie.
Ponownie pędzel umazany w błękitną farbę odbył tą samą drogę, tym razem lądując na płótnie i zostawiając za sobą małą, nic nieznaczącą plamę w odcieniach nieba.
Rzuciłam ze wściekłością paletę, na której były pomieszane różne odcienie kolorów, a ona bezpiecznie wylądowała na podłodze.
Teraz już wiadomo skąd biorą się te wszystkie plamy farb na moim dywanie.
Moim ciałem szarpały przeróżne emocje, jednak największy mętlik znajdował się w umyśle.
Ze świstem zaciągnęłam się powietrzem, a do moich neuronów natychmiastowo doszedł zapach wodospadu. Przynajmniej tak twierdzi producent odświeżacza, który znajduje się na parapecie.
Ze spokojem podniosłam wcześniej rzucony przedmiot i odsunęłam się parę kroków od sztalugi.
Delikatnie przymrużyłam powieki, głęboko oddychając.
Gwałtownie otworzyłam swoje oczy, poddając je na rażące światło, które przebijało przez nieprzymknięte rolety.
Podciągnęłam rękawy od koszuli, by nie opadały mi na dłonie.  Po chwili pędzel, który wcześniej był rzucony na biurko, znajdował się w moich palcach i energicznie muskał płótno pozostawiając na nim smugi w kolorze błękitu.
Nim się obejrzałam nic nieznaczące plamy i kreski, zaczęły przybierać zamierzone kształty.
Abstrakcyjne wzory zaczęły przypominać kontury twarzy, a na środku widniały dwie ogromne plamy, które jako jedyne wyróżniały się kolorem czarnym.
Gdy delikatne włosie pędzla ostatni raz dotknęło materiału, rozprostowałam swoje dłonie powodując lekkie strzykanie kości.  Odłożyłam wszystkie przedmioty trzymane w moich rękach na biurko, a ściany mojego małego pokoju aż zatrzęsły się od energicznego trzaśnięcia drzwiami, które kolejny raz pogłębiły dziurę w tynku. Zacisnęłam swoje pięści, wrzynając w skórę paznokcie.
-Nie trzaskaj.
Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, które lekko zgrzytały pod wpływem nacisku.
Blondynka wywróciła oczami i usiadła na moim łóżku i opatuliła swoje ciało kocem, który leżał na fotelu obok.  Dziewczyna oparła głowę o dłonie i głośno westchnęła, zwracając na siebie uwagę.
-Zły dzień?
Szepnęłam, nie spuszczając wzroku ze świeżo namalowanego obrazu. 
Wzięłam z biurka wszystkie pędzle i zaczęłam je wycierać chusteczką higieniczną.
-Pada deszcz, mam zaległy projekt, nie poszłam na jakieś trzy wykłady i na dodatek mam okres.
Ludmiła zakryła swoje blond włosy kocem w bożonarodzeniowe wzroki, który cały rok zajmował swoje stałe miejsce w moim pokoju.
-Staraj się myśleć o pozytywach
Nadal nie przeniosłam wzroku na Ludmiłę i zawzięcie wyciskałam resztki farb z włosków pędzelka do chusteczki.
-Niby jakich?
Blondynka zaczęła się bawić niesfornym kosmykiem opadającym jej na policzek.
Posłałam jej delikatny uśmiech i przeniosłam na nią swoje spojrzenie.
Odłożyłam pędzle i podeszłam do mojego łóżka, na którym leżała Ludmiła.
Usiadłam na krawędzi i delikatnie zsunęłam ze swoich nóg podniszczone trampki, które wcale już nie przypominały koloru białego. Ułożyłam swoją głowę na poduszce i delikatnie przytuliłam się do dziewczyny leżącej obok, obejmując ją w pasie.
-Jestem tu z tobą, to nie jest wystarczający pozytyw?
Poczułam jak przepona Ludmiły znajdująca się pod moją ręką, unosi się i opada, gdy blondynka zaczyna się śmiać. Odgarnęłam jej włosy, który opadły mi na moją twarz i ułożyłam swoją głowę na oparciu łóżka.
-Ładny ten obraz namalowałaś.
 Dziewczyna uniosła głowę z poduszki i obrzuciła spojrzeniem sztalugę stojącą w kącie pokoju, tylną nogą opierającą się o ścianę. 
Głośno westchnęłam i spuszczając wzrok zaczęłam skubać odpryśnięty limonkowy lakier na paznokciach.
-Namalowałam, go bo Sally go potrzebuje.
-Po co jej twój obraz?
Ludmiła uniosła do góry brew i zabawnie wykrzywiła górną wargę, w efekcie robiąc charakterystyczną dla niej minę.  
-Zgłosiła się na konkurs by dostać stypendium.
Mój wzrok bezwładnie powędrował w stronę moich splecionych ze sobą dłoni, a z ust samoistnie wydostało się westchnięcie.  Blondynka spojrzała na mnie przeszywającym wzrokiem, a gdy jej dłoń wylądowała na moim ramieniu, po całym moim ciele przeszedł elektryzujący dreszcz.
-Wiesz, że zawsze możecie liczyć na mnie?
Nadal nie patrząc w jej oczy pokiwałam niepewnie głową, a moje włosy opadły na moją twarz, doszczętnie zakrywając mi policzki.
-Nie przejmuj się, mamy pieniądze, nie głodujemy.
Z moich ust, które ułożyły się w niewidoczny uśmiech, wydostał się szept, który bardziej przypominał ciszę.  Ludmiła głośno westchnęła i pokręciła głową, jednocześnie wprawiając tym swoje złote loki w ruch. 
-A co z waszą mamą?
Głos blondynki przedarł ciszę między nami i rozszedł się echem po całym moim pokoju obijając się o jego ściany. Gdy poczułam jak moja dolna szczęka zaczyna drgać, mocno przygryzłam wargę zębami, jednak szybko ją puściłam, bo w ustach zagościł metaliczny smak krwi.
Zaciągnęłam się głośno powietrzem i w tej samej chwili doszedł do mnie zagłuszony przez ściany dzwonek do drzwi. Ludmiła posłała mi lekki uśmiech i kiwnęła głową w stronę drzwi.
Przeczesałam dłonią swoje włosy i zapięłam rozpięte u góry guziki od koszuli.
Zsunęłam swoje nogi i usiadłam na skraju łóżka.
Powolnie założyłam na swoje stopy trampki, jednak nie chciało mi się ich wiązać więc wstałam i ruszyłam na dół, przydeptując tylną część butów.
Stawiałam ostrożne kroki , na każdym stopniu schodów dostawiając jedną nogę do drugiej, by nie wywrócić się przez niezawiązane sznurówki.
Stanęłam przed drzwiami, a dźwięk dzwonka ponownie rozproszył się w moich uszach.
Parę razy przekręciłam klucz w zamku, a drzwi nawet bez naciskania klamki samoistnie się otworzyły.
Gdy zza drewnianej konstrukcji ukazała się znajoma twarz, wszystkie moje włoski na rękach zesztywniały, a  na ciele pojawiła się gęsia skórka .

***

Hej kochani.
Jestem dzisiaj tak wykończona że nawet nie mam siły pisać tej notatki.
Więc krótki i zwięźle.
Początek rozdziału za bardzo mi nie przypadł a od połowy jest nawet okej.
Wiem że długo czekaliście na ten rozdział i mam nadzieję że opłacało się czekać.
Moje problemy z pisaniem po prostu mnie wykańczą. Jak mam wene to nie mam czasu  (zwalam wszystko na szkołę i moich przekochanych nauczycieli którzy sprawiają że muszę się uczuć 24 na dobę) .
Dopisuje do rozdziału po jednym zdaniu a potem i tak zmazuje.
Buźka!  Do następnego rozdziału, na który nam nadzieję nie będziecie musieli czekać tak długo.

sobota, 27 sierpnia 2016

02 - Wszelkie odcienie szarości


                                                                            Rozdział z dedykacją dla Vicky

 
                                                                    Wolę leżeć na ziemi i patrzeć na gwiazdy,
                                                                              niż próbować do nich dotrzeć
                                                                       mając niewielką szansę, że mi się uda. 

                                                           
Głęboko zaciągnęłam się powietrzem, a na mojej twarzy zagościł spory grymas.
Zniesmaczona zapachem tytoniu szybko pozbyłam się zanieczyszczonego tlenu z płuc.
-Możesz przy mnie nie palić?
Powiedziałam spokojnym głosem mimo tego, że krew buzowała mi żyłach.
James zerknął na mnie kątem oka i w tym samym czasie wydmuchnął ze swoich płuc biały dym.
Objął mnie ramieniem i na znaczą odległość odsunął od nas papierosa.
-Skarbie. Przecież to nic takiego.
James przewrócił oczami i poprawił kołnierz od swojej czarnej, skórzanej kurtki.
-Nie dość, że trujesz siebie, to na dodatek jeszcze mnie.
Posłałam mu sztuczny uśmiech, jednak on chyba tego nie zauważył i pomyślał, że naprawdę się uśmiechnęłam.
-Zaraz mi się dopali, spokojnie.
 Z jego ust wyleciał kolejny, ogromny obłok dymu. 
Brunet uśmiechnął się do mnie i delikatnie musnął mój zaczerwieniony od wiatru policzek. Wyswobodziłam się z jego objęć z lekkim oburzeniem i szybkim krokiem ruszyłam w stronę mojego domu, machając mu dłonią w geście pożegnania.
Parę liści wirujących w powietrzu, przez nagły podmuch wiatru, wpadło mi pod nogi.
Jesienny wiatr owiał mi twarz i lekko szczypał mnie w policzki.
Nie rozumiem dlaczego niektórzy ludzie nie lubią jesieni.
Przecież jest to najbardziej urokliwa z pór roku.
Deszcz, który pada cały dzień nadaje specyficznej aury, a wilgotne powietrze rozprzestrzenia się w nozdrzach przy każdym oddechu.
Wielokolorowe liście spadają z drzew i układają się w złoty dywan, a zimny powiew wiatru unosi je na wysokość ciemnych chmur.
Minęłam kolejne osoby owiązane grubymi szalami i już zakute w puchate kurtki.
Natomiast ja naprzeciw wszystkiemu spacerowałam po ulicach Portland z rozpiętą bluzą i artystycznie rozwianymi włosami.
Kolejny raz potknęłam się o własną nogę, a z mojego gardła wydobył się głośny śmiech.
Parę osób zatrzymało się w pół kroku i obrzuciło mnie przelotnym spojrzeniem. 
Nie przejęłam się tym i dalej energicznym krokiem szłam po betonowym chodniku.
Gdy wkroczyłam na wąską uliczkę między dwoma budynkami przełamałam granicę.
Granicę tego cudownego Oregonu, pokazywanego w filmach, jako miasto biznesmenów i początkujących gwiazd show-biznesu.
Przecież kto w kinowych produkcjach ukazywałby zaniedbane ulice, usłane wielkimi kontenerami na śmieci i czyhającymi na resztki jedzenia szczurami, które wieczorami straszą swoimi świecącymi w ciemnościach oczami. 
Jak najszybciej przemierzyłam zaśmieconą uliczkę, a po chwili znalazłam się na małym osiedlu znajdującego się na obrzeżach wiecznie nieśpiącego miasta, chyba tak jak każde miasto w USA.
Szłam w kierunku jednego z wielu przestarzałych i podniszczonych bloków.
Otworzyłam potężne drewniane drzwi, wywołując lekkie skrzypienie zawiasów.
Weszłam do środka mijając po drodze kilka znajomych twarzy.
W całym budynku nieprzyjemnie pachniało wilgocią i stłumionym dymem tytoniowym.
Pokonałam parę pięter i znalazłam się pod moim mieszkaniem.
Szarpnęłam za klamkę i ku mojemu zdziwieniu drzwi się nie otworzyły.
Zaczęłam szukać kluczy w mojej torebce, która potwornie wżynała mi się w ramię, przez jej ciężkość.
Gdy znalazłam metalowy przedmiot od razu bez problemu dostałam się do mieszkania.
Od samego progu przywitał mnie zapach domowego jedzenia.
-Co ci się stało?
 Spytałam się przez śmiech, gdy zajrzałam do kuchni i zobaczyłam Sally przy blacie.
-Jestem głodna, a mam dosyć śmieciowego jedzenia.
 Burknęła w moją stronę i delikatnie poprawiła swoje włosy, które były związane w coś na kształt kucyka. -Trzeba zacząć się zdrowo odżywiać.
 Delikatnie uśmiechnęła się do mnie, a po chwili wzięła do ręki nóż i zaczęła kroić warzywa.
Jej biodra prawie niewidocznie kołysały się w rytm melodii, która po cichu sączyła się z radia, stojącego na parapecie, a jej usta układały się w słowa tekstu piosenki.
-Właśnie, całkowicie zapomniałam.-Sally podniosła wzrok i uniosła pytająco brew. -Jak było na randce z Luisem?
Zaśmiałam się głośno, gdy zobaczyłam jej spojrzenie, które gdyby mogło zabiłoby mnie żywcem.
-Dobrze wiesz, że po tym jak napisał do mnie ponad tysiąc esemesów zgodziłam się na tą randkę by dał mi spokój.
Fuknęła w moją stronę po czym wywróciła oczami .
-Czyli cię nie oczarował?
 Zaśmiałam się, a policzki Sally zrobiły się całe czerwone ze złości.
-Spadaj młoda.
Posłałam jej szeroki uśmiech i jak najszybciej usunęłam jej się z pola widzenia, ponieważ w dłoni trzymała ostry przedmiot.
Energicznie wbiegłam po schodach i weszłam do pierwszego pokoju po prawej stronie korytarza.
Od razu jak otworzyłam drzwi do moich uszu doszedł głośny trzask.
Podniosłam przewróconą sztalugę z ziemi i szybko postawiłam odkręcone kubeczki z farbami by się nie wylały.
Mój pokój nie był najczystszym miejscem.
Wszędzie znajdowały się porozrzucane rzeczy, a na dywanie, który kiedyś był śnieżnobiały, widniały dwie ogromne plamy żółtej, już dawno zaschniętej farby, której niczym nie dało się sprać.
Głośno westchnęłam gdy zobaczyłam puste, białe płótno, sprężyście naciągnięte na drewnianą ramkę. 
Stało ono w kącie, oparte o popielatą ścianę.Właśnie, popielatą.
Ja chyba od zawsze byłam jakaś inna. 
Jak byłam mała, jako jedyna dziewczynka w całym przedszkolu, nie miała niczego różowego, nie wliczając różowego odcienia kredki, który był mi potrzebny gdy rysowałam postacie.
Niepewnie usiadłam na chyboczącym się, drewnianym stołku, który miał trzy nogi i już trochę zdarte siedzenie, dlatego położyłam na niego pierwszą lepszą poduszkę.
Wzięłam do ręki średniej grubości pędzel i korzystając z tego, że nie zamoczyłam go jeszcze w żadnej barwie, przejechałam sobie delikatnie jego włosiem po policzku.
Kolejny raz moje spojrzenie zeskanowało wszystkie kolory znajdujące się w moim pokoju.
Alabastrowy, fuksja, marengo oraz wszelkie odcienie szarości.
Gdy już niepewnie zanurzyłam pędzelek w czarnym kolorze, drzwi od pokoju głośno obiły się o ścianę, prawdopodobnie zdzierając odłamki farby, a nawet tynku.

-Violetta. Zapomniałam cię o coś prosić.
Sally przeciągnęła ostatnią samogłoskę mojego imienia. 
Podniosłam na nią obojętne spojrzenie i uniosłam lekko brew w górę.
-Uratujesz mnie prawda?
Opadła bezwładnie na moje łóżko i podłożyła sobie pod głowę jedną z poduszek.
-Jeśli znowu mam udawać z tobą, że jesteśmy lesbijkami, by odpędzić natrętnego faceta, to odpowiadam stanowczo nie.
Uniosłam swój ton głosu, a po pokoju rozniósł się tylko głośny śmiech farbowanej blondynki.
-Ale najlepsze było to, że David się na to nabrał.
Jej złote włosy wiły się kosmykami po pościeli, gdy ona przekręcała się z boku na bok, zachłystując się śmiechem. 
Przekręciłam tylko oczami i wróciłam wzrokiem na nadal śnieżnobiałe płótno.
-Żeby dostać dodatkowe stypendium muszę wygrać jakiś konkurs organizowany poza uczelnią.
Po chwili Sally przeniosła się do pozycji siedzącej i odruchowo zaczęła bawić się swoją bransoletką, która nigdy nie rozstaje się z jej nadgarstkiem. –Zgłosiłam się do konkursu plastycznego i liczę na twoją pomoc.
Głośno westchnęłam i gdyby mój wzrok umiał zabijać, moja siostra pewnie już dawno byłaby zakopana pod ziemią.

~*~*~

Hej wszystkim.
Ostatnio na blogu był lekki (czytaj : ogromny) zastój.
Ale od razu muszę się usprawiedliwić i trochę na Was się poskarżyć. <3
Ostrzegam Martyna jest dzisiaj zła xD
Rozdział był już napisany od tygodnia i pewnie tydzień temu już byście mogliby go przeczytać...
Ale mnie zawiedliście.
Napisałam, że rozdział kolejny pojawi się jeśli będzie 20 komentarzy...
Przez DWA TYGODNIE  uzbierało się pod jedyneczką z wielkim trudem 13.
A jeśli jeszcze pamiętam matematykę to to trochę za mało xD
I tak naprawdę rozdział powinien się nie pojawić i tym razem nie z mojej winy, a następnym razem nie będę taka dobra i nie opublikuję rozdziału.
A szkoda, bo jeśli tak dalej pójdzie z komentarzami poczekacie sobie na Leona. (drobny szantaż xD)
Mam nadzieję, że się to poprawi, bo liczba pod prologiem i pod jedynką naprawdę mnie załamuje.
Okej pozrzędziłam sobie na temat komentarzy to teraz pozrzędzę na temat tego, że wakacje się kończą [*]
I jeśli ktoś przebywa w moim towarzystwie lepiej żeby nie wymawiał przy mnie słowa na S... :c
Dobra, nie będę Was bardziej załamywać xD

17 komentarzy = następny rozdział.


sobota, 6 sierpnia 2016

01 - Papiery rozwodowe


                                                                               Rozdział z dedykacją dla Shoshano
 
                                                                                    Wołasz mnie, więc biegnę,
                                                                                      by pojąć za późno, że to,
                                                                               co mam pod nogami, jest próżnią.


Moje ciało bezwładnie opadło na skórzaną kanapę lekko zahaczając nogą o jej oparcie.
Przycisnęłam swoje opuszki palców do obu skroni i zaczęłam je masować.
Cisza falowała w moim umyśle, a tykanie zegara, wiszącego na ścianie, rozsadzało moją czaszkę od środka, powodując ogromny ból.
-Violetta?-
Z przedpokoju odezwał się donośny głos i doszedł do mnie ze zdwojoną siłą.
Z moich płuc wydobył się głośny jęk, który swoją drogą jeszcze bardziej podsycił mój ból.
-Tu jesteś.
Nie miałam siły nawet się podnieść, więc tylko moja głowa lekko uniosła się w górę.
-I nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać przynajmniej przez rok.
Moje ciężkie, ołowiane powieki ponownie same się zamknęły, powodując westchnięcie blondynki.
-Twoja obecność zagłusza mi ciszę.
Mruknęłam niewyraźnie i przytuliłam swój policzek do poduszki, której krawędzie były obszyte frędzlami.
-Nie trzeba było tak ostro balować w nocy.
Doszło do mnie donośne fuknięcie Sally, jednak nie zwróciłam na nie uwagi.
W innym przypadku, gdyby moja głowa nie pękała w szwach, od razu odpowiedziałabym jej ciętą ripostą.
-Spadaj.
Mój szept został jeszcze bardziej zgłuszony przez poduszkę, którą mocniej przycisnęłam sobie do twarzy.
Dudniącą w moich uszach ciszę, ponownie coś bezczelnie zaprzepaściło, tym razem był to dzwonek do drzwi.
Nie miałam siły podnieść się z kanapy, więc byłam ogromnie wdzięczna, gdy to Sally, z lekką irytacją, pofatygowała się do drzwi.
Podkuliłam swoje nogi, tak że kolona stykały się z brodą, a moja głowa apatycznie się na nich opierała.
Gdy usłyszałam dobrze znamy mi głos zapomniałam o zmęczeniu i natychmiastowo zerwałam się z sofy. Mimo zawrotów głowy pobiegłam do góry omijając co drugi stopień schodów.
Otworzyłam drzwi od mojego pokoju, a one z wielkim hukiem obiły się o ścianę, prawdopodobnie zdzierając z niej farbę.
Ściągnęłam z siebie rozciągniętą oraz zabrudzoną od pasty do zębów, bluzkę  i szybko zastąpiłam ją nową.  
Podeszłam do lustra i próbowałam okiełznać moje włosy.
Związałam je w niedbałego koka i natychmiast zbiegłam z powrotem do salonu. 
Sally siedziała na kanapie,gdzie ja przez chwilą, nogi miała wyciągnięte i oparte o niski stolik do kawy. 
Jednak osoba, która znajdowała się obok niej o wiele bardziej zwróciła moją uwagę.
Brunet siedział wyprostowany, a jego koszula opinała się na jego wysportowanej klatce piersiowej i idealnie dopasowywała się do kolorów pokoju, jakby był stworzony do zamieszkania tutaj.
Kosmyk, który wydostał się z jego nażelowanej, postawionej do góry grzywki opadał mu na czoło. James posyłał wymuszony uśmiech mojej starszej siostrze, która przypatrywała mu się z udawanym zainteresowaniem.
Gdy jego brązowe tęczówki zetknęły się z moimi, klatka w moim brzuchu się otworzyła a z niej wyleciało stado motyli, które próbowały się wydostać.
-Cześć James.
Miałam wrażenie, że słowa, które wypowiedziałam rozbiły się echem i rozpłynęły się w powietrzu. Brunet od razu wstał i charakterystycznym dla siebie krokiem podszedł blisko mnie.
Jego pełne usta spoczęły na moim zaróżowionym policzku i delikatnie musnęły moją skórę powodując jej mrowienie.
-Nie wiedziałam, że przyjdziesz.
 Zaczęłam bawić się moimi dłońmi, jednak ani na chwilę nie spuściłam wzroku z perfekcyjnej twarzy Jamesa.- Mogłeś zadzwonić, ogarnęłabym się jakoś.
Wymownie wskazałam dłońmi na swój wygląd i cicho się zaśmiałam.  
Brunet machnął ręką i posłał mi swój uśmiech, przez który lekko ugięłam się na swoich nogach.
-Jestem tylko na chwilę. Chciałem sprawdzić jak się czujesz po wczoraj.
Motyle w brzuchu ponownie dały o sobie znać, a świadomość o tym, że James się o mnie martwi rozgrzewała moje ciało od środka.
-Jest dobrze.
Nerwowo wypuściłam powietrze nagromadzone w moich płucach i skupiłam wzrok na Sally, której na twarzy widniał grymas.
-Już się bałem, że nie dotrzesz do domu w całości.
Gardłowy śmiech wypełnił całe pomieszczenie.
James poprawił swój kołnierzyk od niebieskiej koszuli w kratkę, a moje policzki zaczęły mnie potwornie piec jakby ktoś rozlał mi na nich wrzątek.
-Wcale nie byłam aż tak mocno pijana.
 Zaśmiałam się sztucznie i kolejny raz, przelotnie zerknęłam na Sally.
Blondynka siedziała cały czas w tej samej pozie, w jakiej zastałam ją schodząc z góry, jedyną różnicą było to, że teraz w dłoniach trzymała swój telefon i uśmiechała się do jego ekranu.
Ponownie przeniosłam wzrok na Jamesa, który uśmiechał się z politowaniem.
-Dobra, nieważne.-Podrapał się po policzku i posłał swój rozbrajający uśmiech- Nie będę ci tego wypominał.
Dotknął mojego ramienia i szeroko się uśmiechnął, na co moja siostra przekręciła oczami.
James ułożył swoją dłoń na karku i zaczął się rozglądać po całym pokoju.
Gdy jego spojrzenie zatrzymało się na mojej znudzonej siostrze, która nadal nie odrywała wzroku od komórki, bez zastanowienia przelotnie musnął mój policzek, szepnął krótkie słowa pożegnania i pewnym krokiem wyszedł z mieszkania.
Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, głośno westchnęłam i opadałam na kanapę obok blondynki.
Spojrzałam na Sally kątem oka, a z moich ust ponownie wydostało się głośne westchnięcie.
-Mogłaś mu powiedzieć, że mnie nie ma.
Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na nią spod byka.
Blondynka obojętnie uniosła wzrok znad ekranu telefonu i spojrzała na mnie z politowaniem.
-Sam się wepchnął do mieszkania.
Przyjęła tą samą pozę, co ja i płynnym ruchem ręki odgarnęła kosmyki włosów, które opadły jej na twarz, zasłaniając widok.
-To trzeba było skłamać, że śpię.
Burknęłam i podwinęłam sobie rękawy od bluzki.
-Kochaniutka, przecież ty dobrze wiesz, że ja nigdy nie kłamię.
Po pokoju rozniósł się jej radosny śmiech, a ja przewróciłam teatralnie oczami i odgarnęłam swoje włosy w tył.  -Mama dzwoniła.
Sally zmieniła temat, a z jej twarzy momentalnie zniknął uśmiech.
-Co chciała?
Wzięłam głęboki oddech i lekko zachłysnęłam się powietrzem.
-Niedawno złożyła papiery rozwodowe.
Blondynka odwróciła wzrok i zaczęła się pusto wpatrywać w wyłączony ekran telewizora.
-Jak ona w ogóle się czuję?
-Za trzy miesiące mają pierwszą rozprawę, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jak ma się czuć?
Kobieta porywczo wstała z kanapy. Wzięła do ręki pustą szklankę po soku pomarańczowym, która stała na stoliku i powolnym krokiem skierowała się w stronę kuchni.
Uważnie obserwowałam jej każdy ruch, a nawet to jak jej złote loki niesfornie obijają się o jej plecy przy każdym kroku.  Po chwili blondynka całkowicie zniknęła mi z pola widzenia i schowała się za progiem naszej wspólnej, mało przestronnej kuchni. 
-A kiedy mama wróci?
 Krzyknęłam wystarczająco głośno by na pewno mogła mnie usłyszeć.
-Pojutrze z rana ma samolot do Portland.-Sally wysunęła swoją głowę zza futryny i delikatnie się do mnie uśmiechnęła.-Dzisiaj twoja kolej na zmywanie.
Głośno westchnęłam i bez większego oporu poszłam do pomieszczenia gdzie znajdowała się również siostra.

~*~*~

Hej kochani.
Wiem, że długo czekaliście na ten rozdział, ale naprawdę miałam ogromne trudności by go napisać.
Mam pomysł, mam mniej więcej ułożony plan tego opowiadania, ale pomysłów i pewnych rzeczy wcale nie jest tak dużo.
Myślę, że początek zawsze jest najtrudniejszy i po prostu muszę się zagłębić w to opowiadanie.
Leona nie ma.
I przez jakiś czas go na pewno nie będzie.
Tak naprawdę na początku będzie on tylko postacią epizodyczną, dopiero później zacznie odgrywać ważniejszą rolę w życiu Violetty.
Najpierw musicie poznać trochę Violetty, ogarnąć jej rodzinę i tak dalej.
Oraz oczywiście Jamesa, z którym jest w "idealnym" związku.
Jak widzicie trochę na blogu się zmieniło.
Już nie Jortini a Leonetta.
Mam nadzieję, że jedyneczka Wam się podoba <3
Zapraszam również do zakładki Bohaterowie .

20 komentarzy = następny rozdział
.
.
.
.
.
.
template by oreuis