Rozdział dedykowany Szalonaa
Szczęście jest motylem: spróbuj je złapać, a odleci.
Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu
Mocniej naciągnęłam materiał swojego grubego kardiganu na dłonie, starając się zakryć całą ich powierzchnię. Poczułam jak lodowaty powiew wiatru przeszył moje ciało i dotarł do każdej najmniejszej komórki mojego ciała powodując gęsią skórkę.
Gdy wczoraj wieczorem szłam do Jamesa przez myśl mi nie przeszło żeby zarzucić na siebie coś cieplejszego niż wełniany sweter, który miałam na sobie.
A teraz, gdy mój pobyt u niego przeciągnął się aż do rana żałuję, że nie mam mamy, która za wszelką cenę wpychałaby mi jakąś grubą kurtkę.
Wiatr kolejny raz przeniknął moje ciało aż do kości, powodując falę dreszczy.
Gdy zobaczyłam paropiętrowy blok, w którym mieszkam, przyśpieszyłam swój krok.
Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się, gdy poczułam zatęchły zapach, charakterystyczny dla mojej klatki schodowej.
Wbiegłam po schodach, witając się ze starszą panią, która mieszka piętro wyżej niż ja.
Szarpnęłam energicznie za klamkę, mimo zziębniętych, sztywnych dłoni.
Zdjęłam swoje sportowe buty i po chichu odłożyłam je na półce, która znajdowała się od razu przy drzwiach.
-Gdzie byłaś całą noc?
Sally zagrodziła mi drogę do kuchni, stając w futrynie drzwi.
Jej zapuchnięte oczy i niedbale związane włosy, w coś na kształt koka, zdradzały ją, że dopiero wstała.
-Byłam u Jamesa.
Szepnęłam i wzruszając ramionami wyminęłam ją w progu i podeszłam do blatu kuchennego.
Wzięłam w ręce elektryczny czajnik i nalałam do niego wody, cały czas czując na sobie wzrok blondynki.
-Jak zacznie się gotować, to zalej mi herbatę.
Mruknęłam pod nosem i nie zwracając uwagi na Sally wyszłam z kuchni i skierowałam się do mojego pokoju.
Otworzyłam ostrożnie drzwi uważając by nie uderzyć nimi o ścianę.
Rozejrzałam się po moim małym królestwie i gdy postawiłam krok do przodu poczułam jak robi mi się mokro pod moją stopą.
Zacisnęłam mocno powieki a po chwili z głośnym wydechem gwałtownie je uchyliłam.
Spojrzałam na moją skarpetkę, okrywającą prawą stopę. Jej biały kolory jakby wyparował a na jego miejscu pojawiła się ogromna, rozbryzgana plama w odcieniu fuksji.
Właśnie to jest jedna z wad małego pokoju.
Nie mam gdzie trzymać farb, bo wszystkie półki są już zajęte i w efekcie końcowym tubki z farbami lądują na podłodze i brudzą moje skarpetki.
Podeszłam do komody i wyciągnęłam z jej szuflady pierwszą lepszą parę skarpet, a czując zimno i odmarznięte palce u moich stóp szybko je założyłam.
Nie zwracając uwagi na to, że moje ciało jeszcze nie do końca rozgrzało się do jego prawidłowej temperatury, otworzyłam na całą szerokość drzwi na balkon.
Mój balkon jest jedynym powodem, dla którego nie wymienię się pokojami z Sally, mimo że mogłabym to zrobić, ponieważ moja siostra więcej czasu spędza na studniach niż w domu.
Kiedy odsłaniam firanę, która zagradza mi klamkę do drzwi balkonowych, czuję się jakbym odkrywała swój własny świat, którego nikt inny nie dostrzega, mimo że jest on na wyciągnięcie ręki.
Postawiłam pierwsze kroki, na lodowatych płytkach, a moje ciało przeszedł dreszcz.
Z delikatnym podskokiem usidłam na parapecie, nad którym był dach, w odróżnieniu od innych części balkonu. Zimny powiew wiatru musnął moją twarz, przynosząc razem z sobą drobne krople deszczu.
Uwielbiam tutaj przesiadywać.
I myśleć.
Bo mimo tego, że mieszkanie znajduje się na trzecim piętrze i wcale nie jest tak wysoko, a ludzie z łatwością mogliby mnie dostrzec siedzącą jak wariatka na parapecie podczas deszczu, to oni tego nie robią.
Nigdy nie podnoszą głowy do góry i nie wpatrują się w niebo i przy okazji nigdy nie zauważają mnie na parapecie. Właśnie dlatego tak bardzo kocham to miejsce.
Czuję się tu tak intymnie, mimo że pode mną znajduję się dość ruchliwa ulica, jak na Portland.
Przymknęłam oczy, a na moje powieki spadły kolejne krople deszczu.
Głośno odetchnęłam, gdy moje ciało owiał wiatr powodując na nim gęsią skórkę i to, że wszystkie nawet najmniejsze włoski oderwały się od powierzchni skóry i stanęły na baczność.
Lekko zeskoczyłam z zimnego, marmurowego parapetu stając na mokrej podłodze balkonu w samych, niedawno założonych, skarpetkach.
Weszłam do pokoju i poczułam jak po moim ciele rozprzestrzenia się ciepło.
Jednym szarpnięciem zaciągnęłam firanę na okno i przypadkowo zerwałam ją z jednej żabki, dzięki której była przyczepiona do karnisza.
-Violetta, przyniosłam ci herbatę.
Sally ostrożnie trzymała w dwóch dłoniach gorącą porcelanową filiżankę i starała się łokciem przymknąć drzwi.
-Połóż na biurku.
Szepnęłam i mocno naciągnęłam rękawy od mojego swetra na dłonie, przykrywając nim wilgotną od drobnych kropel deszczu skórę.
-Pamiętaj, że jutro jest wystawa naszego obrazu.
Blondynka oparła się swoim biodrem o kant biurka, na którym leżała sterta przedmiotów we wszystkich kolorach a na samym środku znajdowała się ogromna, zaschnięta plama w kolorach fuksji.
-To jest mój obraz, Sally.
-Czepiasz się.
Poczułam jak moje czoło zalewa zimny pot.
Moja górna i dolna szczęka maksymalnie się ze sobą złączyły powodując zgrzyt zębów, który wywołał mrowienie w neuronach.
-Nie, nie czepiam się. To jest mój obraz, tylko ci go wypożyczyłam nie przywłaszczaj go sobie.
Podniosłam swój głos, a Sally lekko podskoczyła i odsunęła się od biurka stając twardo na nogach.
Całe ciśnienie uszło ze mnie jak za odkręceniem korka lub przebiciem balonu.
-Nie wydzieraj się, mama jeszcze śpi.
Dziewczyna odwróciła się napięcie, wprawiając w ruch swoje blond włosy i za dużą bluzkę, która wisiała na jej ciele.
Wyszła z mojego pokoju głośno trzaskając drzwiami mimo tego, że wcześniej upominała mnie, że za głośno się zachowuje.
Patrzyłam przez chwilę na zamknięte drzwi, z których już dawno zdarła się biała farba ukazując surowe drewno.
Wzięłam w dłoń jeden z ołówków, znajdujących się w własnoręcznie robionym pudełku za czasów piątej klasy, kiedy to na plastyce musieliśmy robić to, co nauczycielka nam kazała.
Obróciłam żółty ołówek parę razy między palcami czując jego każde zagniecenie, które wyrzeźbiły moje zęby, gdy podczas pisania nim, obgryzałam jego końcówkę z gumką.
Nagle przy jednym mocniejszym ruchu poczułam jak drewniany przedmiot łamie się na pół roztrzaskując drzazgi w mojej dłoni. Jedna z nich sztywno wbiła mi się w skórę powodując drobny ból.
Głośno westchnęłam i bez zastanowienia wyrzuciłam go do kosza.
Ten ołówek można porównać do mojej relacji z Sally. Na początku, wydawałoby się stała, silna konstrukcja zbudowana ze stabilnego materiału. Jednak gdy natrafi na swojej drodze jeden nieprawidłowy ruch łamie się niczym najsłabsze źdźbło trawy.
***
Hej?
Pamięta mnie ktoś jeszcze?
Kolejny raz rozdział pojawia się z ogromnym poślizgiem, ale nie potrafię ostatnimi czasami inaczej.
Przepraszam Was, że musicie czekać.
Problem leży w tym, że choć mam ogrom pomysłów nie mam czasu i nie będę się więcej tłumaczyła, bo podejrzewam, że każdemu brakuje czasu i wiecie jak to jest.
Za parę tygodni będę miała ferie i obiecuje Wam, że dopiszę sobie trochę rozdziałów do przodu
i postaram się dodawać je regularnie <3